poniedziałek, 23 czerwca 2008

Odcinek 1: Tajemnica zielonego nesesera

Błękitny Chrysler z gracją dotoczył się do znaku STOP. Adam "Motyl z wąsami" Małysz rzucił okiem na powiatową 941, w którą zamierzał skręcić i która jak zwykle o tej porze była kompletnie pusta. Mimowolnie przeniósł wzrok na siedzącą obok żonę,a potem spojrzał na swoją twarz w lusterku. "Znowu wyglądam jak kretyn"-stwierdził. Nienawidził wbijać się w garnitur,a tym bardziej uczestniczyć w jakiś durnych spotkaniach ze sponsorami. I to o 7 rano! Czy Ci ludzie mają problem ze snem? Czy nie mogą zorganizować spotkania o bardziej przystępnej godzinie? Właściwie powinien zapytać sam siebie: czy ja- w końcu uznany zawodnik - nie mogę po prostu stwierdzić,że o 7 rano nie zamierzam wstawać? "Nie możesz!" - głos jego nowego menadżera, Włodka Szaranowicza huczał mu jeszcze w głowie. "To przedstawiciele potężnej niemieckiej firmy, przyjeżdżają do Wisły w nocy i wyjeżdżają zaraz po spotkaniu z Tobą. Chcesz jeszcze zarobić w życiu jakieś sensowne pieniądze?". "Chcę"- odpowiedział,ale w duchu siarczyście przeklął. "Znalazł się kurwa menadżer! To Ty się chcesz odkuć po tym,jak Cię wywalili z telewizji." Ale skoro już się zgodził, musiał teraz - o 6:45! - kiblować na skrzyżowaniu w Wiśle,by dojechać do Hotelu Gołębiewski,w którym odbywało się spotkanie. "Kurwa" - zaklął raz jeszcze. Nacisnął pedał gazu,ale w odpowiedzi usłyszał jedynie chrząst dochodzący z automatycznej skrzyni biegów. "Pieprzony amerykański złom!" bluzgi wypelniały już całkowicie jego umysł.Trzy razy prosił Włodka,żeby załatwił mu kontrakt z innym dilerem,zwłaszcza po efektownym wypadku Otylii,ale zgłosił się tylko Fiat. W tej sytuacji pozostawało mu męczyć się z wiecznie szwankującą skrzynią biegów Chryslera i pocieszać się faktem,że w gruncie rzeczy Otylia wykazała duże bezpieczeństwo konstrukcji,którą się aktualnie porusza. Adam przerzucił lewarek skrzyni biegów na neutralną pozycję,a potem raz jeszcze przesunął go na program "jazda". Tym razem nic nie zachrzęściło i samochód ruszył do przodu.
"Uważaj!!!" - krzyknęła gwałtownie Iza i w tym samym momencie czarny Kadett, poruszający się - jak na jego możliwości - z prędkością światła delikatnie otarł się o przód Chryslera i nie zwalniając nawet zniknął za zakrętem. "Pieprzony kutas!' - tego Małysz miał już za wiele. Wyskoczył jak oparzony z samochodu, rzucił się do przedniego zderzaka i...stanął jak wryty. Jedyną oznaką kontaktu z Oplem był jego czarny lakier na fragmencie błękitnego zderzaka. "Cholera - pomyślał. Otylka wykonała jednak kawał dobrej roboty"
* * * * * * *
Franek Sikiera wyciskał siódme poty z wysłużonego silnika swojego Kadetta. Chrysler Małysza wyjechał mu z bocznej drogi w ostatniej chwili. Oczywiście rozpoznał go. Zawsze uważał,że to idiotyczne poruszać się po Wiśle samochodem wielkości głównego deptaka i to w tak kretyńskim,błękitnym kolorze. "Niby dobrze skacze,a jednak straszny palant" - pomyślał Franek i jeszcze bardziej przyśpieszył. Miał nadzieję,że Małysz nie wpadnie na pomysł,żeby go ścigać albo wzywać policję. Poza tym oba radiowozy od rana do nocy pilnowały Zameczku Prezydenckiego na Zadnim Groniu, gdzie zatrzymali się Bracia Kaczyńscy. "Akurat po jednym samochodzie na bliźniaka - roześmiał się w duchu". Ale Sikierze wcale nie było do śmiechu. Sen z powiek spędzał mu zielony neseser leżący teraz na siedzeniu pasażera. A właściwie jego zawartość. Zawartość której nie poznał i nie mógł poznać. Cały czas zastanawiał sie jakim cudem wplątał się w tę historię i stał się mimowolnie jakimś pieprzonym kurierem. Nocne spotkanie z długo nie widzianym przyjacielem zamiast skończyć się tradycyjnym sponiewieraniem w hotelowym barze, przerwane zostało pytaniem o prośbę, której z jednej strony wcale nie chciał spełniać, z drugiej jednak nie mógł odmówić jej wykonania. I tak teraz, zamiast wytaczać się przed recepcję,poszukując mętnym wzrokiem jedynej taksówki w mieście kierował się w stronę Istebnej - niewielkiej miejscowości leżącej po drugiej stronie Przełęczy Kubalonka. No właśnie - Przełęcz. Choć Beskid Śląski w niczym nie przypominał Dolomitów, to jednak pokonanie tej trasy, zwłaszcza po zimie, było nie lada wyzwaniem dla jakiegokolwiek samochodu. Droga wyglądała jak po bombardowaniu, a próba wymijania jednych dziur kończyła się zwykle wpadnięciem w inne. Jedynym wyjściem było jechać wolno, godząc się na stratę 20-30 minut. Ale na tyle Sikiera nie mógł sobie pozwolić. Szybko zredukował bieg i czarny Kadett zaczął piąć się na szczyt przełęczy.
* * * * * * *
Ryszard Znajda był od 18 lat zawodowym kierowcą w cieszyńskim PKS-ie. Jak w każdy czwartek wstał o 4:45 by przygotować się do porannego kursu z Żywca do Cieszyna. Poprzedniego dnia kończył trasę właśnie w Żywcu, zwykle nie wracał na noc do domu korzystając z wolnego pokoju u znajomego, by następnego dnia od razu ruszyć w drogę powrotną. Po przyjeździe do bazy autobusowej, jak zwykle czule poklepał przód mocno już wysłużonego Autosana H9, raz jeszcze sprawdził wszystkie płyny, luk bagażowy, wnętrze autobusu, zamontował tablice z przebiegiem trasy, po czym w kłębach przepalajacego się powoli oleju silnikowego podjechał na stanowisko 7. Garstka pasażerów powoli gramoliła się do wnętrza pojazdu. Była 5:45.
* * * * * * *
Sierżant Włodzimierz Śledzik drzemał w radiowozie zaparkowanym przy lądowisku dla śmigłowców, jakieś 200 metrów poniżej Zameczku Prezydenckiego na Zadnim Groniu. Śniły mu się olbrzymie kaczory nadlatujące na lądowisko i zgniatające go w jego samochodzie. Gwałtownie podskoczył, po czym zorientowawszy się,że nie słyszy nigdzie tubalnego kwakania kaczek-monstrów, opadł spokojnie na siedzenie. Choć jego zadanie - pilnowanie pustego lądowiska dla śmigłowców - mogło się postronnym obserwatorom wydać najidiotyczniejszą i najnudniejszą pracą, on nie narzekał. Zmieniał się co 12 godzin (sam powtarzał,że "zmieniał pozycję snu") ze Starszym Aspirantem Kielnią z posterunku w Wiśle,dostawał posiłek w prezydenckiej stołówce, po czym wracał do Wisły,albo korzystał ze służbowego pokoju, by spać dalej (oficjalnie, by "zregenerować siły po 12 godzinnej służbie). Spojrzał na zegarek - dostał go w zeszłym roku od restauratora z Ustronia, któremu odnalazł dostawczy samochód - była 6:30. Jeszcze półtorej godziny i będzie mógł opuścić niewygodne siedzenia Land Rovera. Powoli zaczął oswajać się z widokiem puszystej poduszki i kołdry w pokoju 112, należącym do kompleksu prezydenckiego.

Brak komentarzy: