Każdy na miejscu Franka Sikiery albo dziękowałby za to że przeżył, albo modliłby się o szybkie wydostanie z rozbitego samochodu. Tymczasem Sikiera nerwowo rozglądał się na boki w poszukiwaniu zielonego nesesera. Wiedział,że zagubienie go i tak będzie równoznaczne z jego śmiercią, stąd nie bardzo obchodziło go to, kiedy i jak go wydobędą. Nie odczuwał specjalnego bólu, może poza momentami kiedy chciał poruszyć złamaną ręką. Jednak wszelkie próby oswobodzenia się z pogiętych blach kończyły się niepowodzeniem. Szybko jednak usłyszał dźwięk ratowniczych syren, a wkróce usłyszał głosy - niechybnie ratowników - którzy najwyraźniej schodzili w jego kierunku. I faktycznie - po 10 minutach mężczyzna w czerownym kombinezonie i kasku z latarką na głowie znalazł się przy drzwiach Kadetta. "Czy wszystko w porządku, jest Pan przytomny? - pytał, starając się jednocześnie dostać dostać do srodka i przeciąć pasy bezpieczeństwa, w których wciąż tkwił Franek. "Tak, tak wszystko ok. Czy nie dostrzega Pan w pobliżu takiej zielonej walizki?"- Sikiera nie był specjalnie zainteresowany przebiegiem akcji ratowniczej. "Proszę Pana - odparł ratownik mocujący się z pasem bezpieczeństwa - wszystkie rzeczy zbierze potem straż pożarna i przekaże Panu,zanim pojedziemy do szpitala. Teraz proszę mi pomóc i nie ruszać się". "Nooo,żebym Ci tylko przypadkiem nie uciekł - prychnął Franek i postanowił wstrzymać się z dalszymi poszukiwaniami do czasu wydostania się z samochodu. "Proszę, trzymać teraz głowę nieruchomo - muszę założyć Panu gorset ortopedyczny" - usłyszał po chwili głos ratownika, który złapał rękoma jego głowę. I gdyby był w stanie - Franek Sikiera usłyszałby też odgłos łamanego karku. Po chwili jego głowa bezwładnie zwisała tuż nad kierownicą...
* * * * * * *
"Nie żyje!" - to były pierwsze słowa jakie Śledzik usłyszał po dojechaniu na miejsce wypadku. Wydobywały się gdzieś z lasu poniżej drogi - i jak słusznie założył sierżant - były słowami ratowników , którzy zjechali po linach do samochodu. Natomiast pierwszą rzeczą jaką zauważył była czarna Octavia z żywieckiej prokuratury i sam prokurator Kwiatkowski stojący teraz na krawędzi drogi i obserwujący akcję ratowniczą. "Wyżelowana kurwa"- mruknął sierżant i z niechęcią ruszył w jego kierunku. Idąc przypadkiem kopnął coś nogą i ze zdumieniem stwierdził,że był to wyrwany kawałek ręki, najprawdopodobniej ramię zabitego kierowcy terenowego samochodu. "O! Chłopaki muszą tu dokładniej posprzątać!"- uśmiechnął się i idąc tak wolno jak tylko potrafił zbliżał się do Kwiatkowskiego. Kiedy wreszcie do niego dotarł,najpierw przez dłuższą chwilę stał w milczeniu, w końcu odezwał się z lekką ironią w głosie: "A cóż sprowadza samego prokuratora Kwiatkowskiego do zwykłego wypadku drogowego? Czyżby to była aż tak poważna sprawa? Przeprowadzi Pan dochodzenie, czy nie jest to robota układu albo WSI?". Kwiatkowski odwrócił się, a z jego oczu biła taka nienawiść do sierżanta, że gdyby wzrok zabijał,Śledzik leżałby już na asfalcie bez oznak życia. Prokurator nie odezwał się jednak ani słowem,tylko powrócił do obserwowania akcji ratowniczej. Po chwili cicho wysyczał: "Słuchaj Śledzik, wiem że mnie szczerze nienawidzisz, zresztą ja Ciebie również. Jestem tu w związku z tym śmieciem z Kadetta, który jest podejrzanym w sprawie prowadzonej przez naszą prokuraturę. Tobie nic do tego, tak jak mnie nic do Twoich czynności na miejscu wypadku drogowego. Jak chcesz żebym Ci coś podpisał,zrobię to od razu albo prześlij mi papiery do Żywca." Ufff...Sierżant aż zmęczył się od słychania tego syczenia, ale musiał przyznać,że pierwszy raz poczuł odrobinę szacunku do Kwiatkowskiego. Zawsze cenił ludzi, którzy jasno dają do zrozumienia,że nie będą wtrącać się w jego sprawy, bo mają własne na głowie. Ale żeby od razu takie wyznanie? Tego się po nim nie spodziewał. Postanowił jednak podtrzymać tę niezwykłą atmosferę. "W porządku, pójdę po papiery do radiowozu. Podpisze mi się Pan na pustych blankietach i nie będę już Panu dupy zawracał". Kwiatkowski w milczeniu skinął głową, co Śledzik uznał za akceptację jego propozycji. Ruszył więc z powrotem do Land Rovera by zabrać papiery i swoją teczkę z dokumentami. Po drodze minął ratowników górskich z noszami zakrytymi czarną folią - najwyraźniej wydobyli już prowadzącego Opla i najwyraźniej ten też był w kawałkach. "Kurwa, nie wyrwę się stąd przed 15". Dotarł do radiowozu i począł grzebać w schowku w poszukiwaniu wszystkich dokumentów. Nagle usłyszał pisk opon.Podniósł głowę i dojrzał Octavie gwałtownie ruszającą w kierunku Żywca. Z Kwiatkowskim w środku. Śledzik aż poczerwieniał na twarzy. "Co za cholerny,jebany kutas!" - krzyknął tak głośno, że aż spojrzeli na niego strażacy pracujący w pobliżu. Mogli zresztą zaobserwować ciekawą scenę;sierżant miotał się wokół samochodu, klnął na całe gardło i rzucał dookoła siebie zmiętymi papierami. Scena ta mogłaby trwać jeszcze dłużej, gdyby koło jego Land Rovera nie pojawił się drugi - czerwony - z emblematami GOPR-u. Śledzik przestał podskakiwać i drzeć papiery,ale jego wściekłość nie minęła. "A Wy co? Zapomnieliście czegoś? Chcecie sobie jeszcze gdzieś pogrzebać, pozjeżdżać na linach, wkurwić mnie jeszcze bardziej?" - policjant znowu darł się w niebogłosy. Ratownicy wydawali się nie tylko zaskoczeni,ale i lekko przerażeni stanem emocjonalnym sierżanta, ale w końcu jeden z nich przemógł strach i odezwał się drżącym głosem:"Czy to Pan kieruje akcją ratowniczą?" Tego Śledzik już nie zdzierżył: "A kurwa kto? Święty Mikołaj? Siedzicie tu od godziny i na zakończenie jeszcze pytacie kto tu rządzi? JA TU KUR-WA RZĄDZE!!!" - ostatnią frazę Śledzik przypieczętował uderzeniem w maskę samochodu. Sądząc po minach ratowników, najchętniej także odjechaliby stąd z piskiem opon. Nie mogli jednak tego uczynić. Dopiero tu przyjechali.
* * * * * * *
Czarna Skoda z dużą prędkością zbliżała się do Żywca. Jęk syreny skutecznie spychał na bok innych uczestników ruchu i pozwalał na w miarę płynną jazdę. Po dojechaniu do miasta, kierowca nawet nie zwolnił,wywolując pewien popłoch na ulicach. Do dźwięku syreny dołączył teraz także klakson, ponieważ przebijanie się przez centrum nie było już takie proste. Samochód nie skręcił jednak w kierunku prokuratury, tylko ruszył dalej, w kierunku Bielska-Białej. Na tylnym siedzeniu, prokurator Kwiatkowski czule gładził zielony neseser. Po chwili przestał i warknął do kierowcy: "Szybciej!"
* * * * * * *
Sierżant Śledzik był tego dnia jak bożonarodzeniowa choinka. Mienił się wszystkimi barwami. Po krwistoczerwonej, przechodzącej w purpurę, jego twarz najpierw przeszła w delikatny odcień fioletu, by po chwili gwałtownie zblednąć. Aktualnie prezentowała kolor śnieżnobiały. Policjant stał oparty o samochód i ciężko oddychał a jeden z ratowników GOPR-u podawał mu tlen. Śledzik - choć bardzo się starał - nadal nie mógł zrozumieć o co tu chodzi. Do chwili przyjazdu ratowników, myślał po prostu że Kwiatkowski go olał, dostał jakiś telefon i pojechał gdzie indziej. Kiedy jednak ratownikom udało się wreszcie wytłumaczyć,że dopiero dojechali na miejsce wypadku,bo mieli wcześniej akcję w Wiśle, zawirowało mu w głowie i ciężko opadł na ziemię. Dopiero teraz tlen powoli przywracał mu zdolność racjonalnego myślenia. Zaczynało do niego docierać,że widział wcześniej kogoś kto podszywał się pod ratowników i to w tak skuteczny sposób,że nikt - absolutnie nikt - nie domyślił się, że byli to jacyś przebierańcy. Zresztą strażakom i lekarzom też było głupio. Stali tam teraz wszyscy, zbici w małą grupkę przy karetce i obserwowali akcję (tym razem prawdziwą) GOPR-u. Żaden z nich nie odezwał się ani słowem. Nie odzywał się także sierżant, który - gdy poczuł się trochę lepiej - ruszył w kierunku urwiska. Stanął nad nim i patrzył w dół. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego,że kiedy stał tu poprzednim razem wogóle nie patrzył na wrak samochodu! Patrzył przed siebie, patrzył na Kwiatkowskiego, odwracał się w stronę rozbitego autobusu,ale ani razu nie spojrzał na ratowników! Gdyby to uczynił, może zorientowałby się, że coś jest nie w porządku, może usłyszał by jakieś urywki zdań,może wreszcie zauważyłby coś, co by go zaniepokoiło. Ale nie! Ani razu nie spuścił wzroku. Dlatego teraz wytężał wzrok, próbując objąć nim wszystko co działo się wokół czrnego Kadetta. W pewnej chwili zza gałęzi wychylił się jeden z ratowniów, podciągnął się trochę na linie i krzyknął w kierunku policjanta: 'Panie Sierżancie, myślę,że musi Pan to zobaczyć"...
* * * * * * *
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz