Przypadkowy turysta pewnie zastanawiałby sie po co przyjeżdżać do Istebnej o 7 rano. Kto jednak dokładniej przyjrzałby się wnętrzu czarnej Toyoty Land Cruiser,która przed chwilą zatrzymała sie w zatoczce autobusowej dostrzegłby Łukasza Golca - jednego z bliźników tworzących pseudofolklorystyczny zespół GolecuOrkiestra. Ale pewnie byłby zaskoczony jego wyglądem. Golec wysiadł z samochodu ubrany w jeansy i czarną skórzaną marynarkę. Włosy - zwykle odrobinę przytłuszczone i związane w niedbałą kitke - tym razem gładko rozpuszczone lśniły od żelu. Bliźniak niedbale oparł się o maskę samochodu, a z kieszeni marynarki wyjął paczkę czerwonych Marlboro. Oczywiście oficjalnie nie palił, był wzorem wszelkich cnót, przykładnym mężem, szczęśliwym ojcem, idolem rozwydrzonych,wiejskich nastolatek i...miał już tego cholernie dosyć. Z tym większą radością zaciągnął się papierosem. "O tak - pomyślał wydmuchując dym - czas skończyć z chałturą na scenie i skoncentrować się na porządnej robocie". Miał wprawdzie studio nagraniowe - wspólne z bratem, sieć wypozyczalini filmów DVD w Żywcu i Bielsku-Białej oraz kilka mieszkań na wynajem, liczył jednak na to,że interes który zaproponował mu Waldek Brusinsky - obiecujący biznesmen w branży turystycznej - będzie czymś co go naprawdę usatysfakcjonuje. Waldek zamierzał wybudować sieć ekskluzywnych pensjonatów w pobliżu Wisły, Ustronia, Szczyrku i Żywca, a Golca chciał uczynić nie tylko wspólnikiem,ale i "twarzą" całego przedsięwzięcia, mającą przyciągać niezliczone rzesze turystów. Ta wizja bardzo spodobała się Łukaszowi, a poza tym była jedynym argumentem, który przekonał go do zerwania się z łóżka o tak nieludzkiej godzinie. Nigdy nie ukrywał - i wiedzieli o tym wszyscy znajomi - że przed południem rzadko wstawał,ale Waldek poprosił go,żeby właśnie rano spotkał się w Istebnej z jego asystentem i objechali razem kilka potencjalnych lokalizacji dla pensjonatów. " Zrobicie w sumie ze 120 kilometrów - mówil mu wczoraj Brusinsky - lepiej zacząć wcześniej, bo potem zmarnujecie tylko czas w korkach". Nawet on - mimo,że aktualnie przebywał w swoim domu w Chicago, wiedział jaki jest stan dróg w Beskidach.
Kiedy o tym wszystkim rozmyślał Golec dopalając papierosa, jego niezmącony spokój przerwał napastliwy dźwięk klaksonu. Leniwie przekręcił głowę w prawo i dostrzegł nieco zdezelowany autobus PKS-u trąbiący i mrugający światłami drogowymi - najwyraźniej w jego kierunku. Za kierownicą Autosana jakiś facet gwałtownie machał ręką, jakby chciał odgonić natrętnego owada. Niewątpliwie żądał od Golca usunięcia samochodu z zatoczki autobusowej. "Kurwa- mruknął do siebie Golec rozglądając się jednocześnie wokół siebie - nikogo nie ma w całej wiosce i mógłby tym swoim złomem stanąć nawet na środku ulicy, to nie - będzie kurwa na mnie trąbił żebym mu się łaskawie usunął z jego zasranej zatoczki. Jakiś skończony pojeb!" Po czym rozłożył ręce w geście: "Masz tu tyle miejsca, parkuj gdzie chcesz!" Autobus nie przerywając spektaklu "światło i dźwięk" zrównał się z jego Toyotą i rozpaczliwie sapnął, a z kabiny wychylił się kierowca. "Nie widzisz ciulu,że stoisz w zatoczce? Mało masz miejsca,żeby zaparkować to swoje terenowe gówno w innym miejscu?" - krzyczał tak głośno,że aż poczerwieniał na twarzy, a w oknach okolicznych domów pojawili się zaciekawieni mieszkańcy. "Spierdalaj!" - Golec zakończył wymianę uprzejmości po czym wsiadł do samochodu. Szofer o twarzy czerwonej jak burak, zamknął szybę, po czym z impetem ruszył przed siebie. Impet był być może zbyt mocnym słowem jak na określenie przyśpieszenia autobusu turystycznego,ale wystarczającym do określenia siły z jaką urwał lewe lusterko w Toyocie Golca. Ten, najpierw pobladł a potem zaniemówił. Kiedy wreszcie doszedł do siebie, autobus w kłębach dymu z rury wydechowej zdążył już zniknąć za wzniesieniem. " Zabiję skurwiela!" - krzyknął do siebie i z piskiem opon wypadł na drogę prowadzącą do Wisły.
* * * * * * *
Znajda,wciąż czerwony na twarzy rozpędzał się coraz bardziej, budząc uzasadnione przerażenie na twarzach pasażerów. Był tak zdenerwowany,że trząsły mu się ręcę, co - jak pamiętał - ostatni raz przydarzyło mu się na egzaminie w Technikum Samochodowym. Ale ten luj od terenówki skutecznie wytrącił go z równowagi. "Pieprzona menda! - myślał ze złością - myśli skurwysyn,że jak się dorobił to mu wszystko wolno! Niech se teraz kupuje nowe lusterko!" Wprawdzie nie urwał go umyślnie, chciał po prostu gwaltownie odjechać, ale kiedy już zorientował się co się stało, nie mógł ukryć satysfakcji. "Beknie na jakieś 1000 złoty" - stwierdził w duchu. Teraz chciał jak najszybciej dojechac do Wisły, by złożyć raport u dyspozytora na dworcu. W tym samym czasie kątem oka dostrzegł,że czarna Toyota gwałtownym manewrem wyprzedziła jadącą za autobusem ciężarówkę z drewnem i szybko zbliżała sie do niego. Znajda jeszcze mocniej nacisnął na pedał gazu. Liczył na to,że tamten nie zdoła go wyprzedzić przed Przełęczą Kubalonka, a potem nie będzie miał już na to szans. Zaraz bowiem za przełęczą, zaczynała się Wisła, a tam mógł zatrzymać się przy posterunku Policji, znajdującym się na początku miasta. Na całe szczęście szerokość drogi po której jechali nie sprzyjała wyprzedzaniu, a Znajda oceniał jej stan pomiędzy beznadziejnym a agonalnym. Jednakże kierowca w terenowym samochodzie jakby nic sobie z tego nie robił. Błyskawicznie pokonał odległość między ciężarówką, a autobusem i starał się teraz za wszelką cenę wyprzedzić go - to z lewej, to z prawej strony. "Wariat, po prostu wariat" - Znajda nabrał już teraz pewności co do stanu umysłowego ścigającego go osobnika. "Ale ja nie dam się zabić wariatowi!" - stwierdził zaciskając zęby i począł zjeżdżać na boki, tak by nie zostawić nawet odrobiny wolnego miejsca na drodze czy poboczu. Jechał już praktycznie sam, albowiem staruszka, która wsiadła w Istebnej zemdlała 10 minut temu, młody chłopak rzygał jak kot, a facet w jego wieku - ostatni z trójki pasażerów - trzymał się kurczowo oparcia i najwyraźniej żarliwie modlił.
Po kwadransie nieustannych manewrów na drodze, dotarli do początku przełęczy. Droga robiła się tu jeszcze węższa i ostro pięła się ku górze, siłą rzeczy ciężki autobus zwolnił. Znajda nie musiał nawet jechać "środkiem" drogi,bo takowego tu nie było - autobus zajmował całą szerokość jezdni. Zrozumiał to także facet w samochodzie za nim, bo przestał go gwałtownie podjeżdżać i starał się trzymać w bezpiecznej odległości. Najwyraźniej chciał go wyprzedzić zaraz za przełęczą, kiedy droga przez chwilę szła prosto. Widać było,że także zna tę trasę. Znajda liczył jednak na to,że także tam dopisze mu szczeście i zdoła jako pierwszy dojechać do Wisły. W końcu znaleźli się na szczycie i droga zaczęła teraz opadać. Umiejętnie hamował silnikiem, by nie spalić hamulców,a jednocześnie starał się nie wytracać prędkości. W wariata wstąpiły jednak nowe siły. Znowu zaczął podjeżdżać prawie pod sam zderzak autobusu,by znaleźć kawałek miejsca na wyprzedzenie. Znajda - nie mając już wiele do stracenia - kilka razy gwałtownie przyhamował i przynajmniej raz Toyota uderzła głucho w tył Autosanu. Jednakże te manewry wywoływały u kierowcy Toyoty jeszcze większą agresję. I kiedy Znajda zwolnił przed kolejnym ostrym zakrętem, tamten wykorzystał fakt,że nie było tu barierek z lewej strony drogi i z rykiem silnika zaczął zrównywać się z nim, jadąc połową samochodu po asfalcie, a połową po poboczu. "Nie no, pojebało go!"- krzyknął Znajda,a w tej samej chwili zemdlał także żarliwie modlący się pasażer. Toyota przesuwała się wzdłuż boku Autosana raz po raz szorując po jego boku, chcąc najwyraźniej wyjechać przed autobus tuż przed samym zakrętem. Kolejny trzask oznaczał,że także prawe lusterko przestało istnieć. "I po co było robić aferę o jedno?" - dziwnie spokojnie powiedział do siebie Znajda, ale za chwilę pobladł z przerażenia. Zza zakrętu wyłonił się nagle czarny Kadett.
* * * * * * *
Sikiera również gwałtownie pobladł, ale na jakikolwiek manewr było już za późno. W ułamkach sekund, które dzieliły go od zderzenia, zdążył jedynie zorientować się,że z niezrozumiałego dla niego powodu kierowca czarnego samochodu terenowego wyprzedzał autobus zjeżdżający wolno z przełęczy. I "wyprzedzał" było tu najlepszym określeniem - wciąż bowiem znajdował się na jego pasie. Widział,że kierowca w tamtym samochodzie próbuje rozpaczliwie zjechać przed autobus. A ostatnie co zobaczył to to,że prawie mu się to udało...
* * * * * * *
Golec uwierzył,że się udało i jest już przed autobusem. W tym samym jednak momencie zahaczył lewą tylną krawędzią samochodu o Opla, nadjeżdżającego z przeciwka. To wystarczyło, by jego samochodem gwałtownie zarzuciło. Z impetem uderzył w barierkę (tutaj jakimś cudem jeszcze była), odbił się od niej, po czym przekoziołkował dwa razy i spadł na środek drogi. Otumaniony wybuchem poduszek powietrznych, Łukasz spojrzał w prawą stronę i dostrzegł szybko zbliżający się przód autobusu. Zdążył tylko pomyśleć,że w tym roku GolecuOrkiestra nie zdobędzie kolejnej Superjedynki w Opolu.
* * * * * * *
Wytrącony z toru jazdy Kadett, łagodnie odbił w prawo i trafił akurat na przerwę w barierkach. Niczym wystrzelony z procy, wypadł z drogi i wbił się w czubki rosnących tam drzew. To zamortyzowało uderzenie. Spadając, zatrzymywał się pomiędzy kolejnymi konarami, ocierał się o gałęzie, po czym z kilku metrów spadł na ziemię. Zsuwał się jeszcze przez pewien czas po zboczu, by w końcu zatrzymać się na pniu potężnego świerku. Sikiera, który jakimś cudem nie stracił przytomności, pobłogosławił fakt,że przestało nim rzucać po samochodzie. Twarz miał zalaną krwią,bolała go także - najpewniej złamana - ręka. Próbował otworzyć drzwi,ale były zakleszczone, podobnie jak jego nogi. Najgorszym było jednak to,że na siedzeniu obok nie było już zielonego nesesera...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz