poniedziałek, 23 czerwca 2008

Odcinek 5: Co wolno wojewodzie...

O 7:10 Małysz zajechał wreszcie na podjazd przed hotelem Gołębiewski. Złość minęła mu na tyle, że zdobył się nawet na złożenie autografu jakiemuś zbłąkanemu wielbicielowi. A może podziwiał go za to, że też musiał zerwać się z łóżka o tak nieludzkiej godzinie? Tylko po to, by zdobyć jego podpis? Nie chciało mu się już jednak o tym myśleć. Iza pocałowała go i ruszyła w kierunku centrum SPA - zawsze tak robiła gdy Małysz przyjeżdżał tu na rozmowy, obiady ze sponsorami czy konferencje prasowe. On zaś szybko wkroczył do głównego hallu. W głębi, na kanapie dostrzegł swojego menagera, który na widok Adama zerwał się z miejsca i ruszył w jego stronę. „Adaś, kurwa, miałeś się nie spóźnić, przecież Cię prosiłem” – Szaranowicz był blady na twarzy i Adam odniósł wrażenie, że nie tylko z powodu niewyspania. „Sorry – odparł – ale jakiś fiut o mało co nie rozpieprzyłby mnie na środku skrzyżowania. Ledwo mi się udało”. Menadżer pobladł jeszcze bardziej: „Ale nic Ci nie jest, nie masz żadnych obrażeń, zawrotów głowy? Będziesz mógł skakać w sobotę?” „Ooo, o to się akurat nie martw, zgarniesz swoją prowizję – uśmiechnął się Małysz, po czym dodał – czy możemy już to zacząć? Chciałbym się jeszcze przespać po powrocie.” „Jasne, Adaś, oczywiście! Już na nas czekają w restauracji.”. Po wejściu do głównej sali, Małysz stanął jak wryty. Patrzył przed siebie i zastanawiał się czy był umówiony na rozmowy z przedstawicielami poważnej, niemieckiej firmy czy też z egzekutorami długów. Oto na wprost niego, przy dużym, dębowym stole siedziało dwóch mężczyzn o posturze kredensów, które widział przed chwilą koło recepcji. Chociaż mieli na sobie gustowne garnitury to marynarki ponapinane były do bólu w ramionach i wydawały się krzyczeć z bólu. Oczywiście żaden z mężczyzn nie posiadał też włosów,prezentujac wygolone czaszki. Na widok polskiego skoczka obaj gwałtownie wstali i ruszyli w jego kierunku. Adam aż zadrżał w kolanach. "Kurwa, rozniosą mnie". Wyższy wysunąl w jego kierunku rękę wielkości szpadla i tubalnym głosem oznajmił: "Herzlich Willkommen Herr Malysz!". Małysz odpowiedział "Guten Morgen" i również wyciągnął dłoń. Bardzo szybko tego pożałował. Uścisk dłoni niemieckiego biznesmena był tak mocny,że wydawało się iż połamał mu wszystkie kości. Kiedy skoczek zamierzał wspiać się na wyżyny swojego niemieckiego, zdziwiony usłyszał; "Herr Malysz, możemy mówić po polski, znam dobrze ten język. Franz Karkowski, cieszę się, że Pana moge poznać". "Również bardzo mi miło, liczę na to,że uda się nam nawiązać owocna współpracę" - Małysz wygłosił swoją nieśmiertelną formułkę, po czym błagalnie spojrzał na swojego menadżera. Na szczęście on był już gotowy do przejęcia inicjatywy: "Panowie - myślę,że skoro formalności mamy już za sobą, możemy usiąść do rozmów. Uszanujmy zarówno czas mojego klienta jak i Panów i spróbujmy uporać się z tym jak najszybciej" - dawna profesja Szaranowicza pasowała tu jak ulał - biznesmeni zasypani otokiem slów, potulnie udali się do stołu. Za nimi podążyła para Polaków. Rozpoczęły się rozmowy...
Już po godzinie wydawało się,że sprawa jest załatwiona. Nie napotkano problemów ani przy powierzchni reklamowej do wykorzystania, ani przy wysokości kontraktu reklamowego ani przy długości jego trwania. Żadnej dyskusji nie wzbudziła nawet kwestia dodatkowych premii za zwycięstwo, co nawet Szaranowiczowi wydało się podejrzane. Co więcej, niemiecka firma (jak się okazało z branży chemicznej) była gotowa oddać do dyspozycji skoczków trzy busy, a także pokryć koszty czterech 7-dniowych zgrupowań w Szwajcarii. Małysz obserował przebieg negocjacji z nieukrywaną satysfakcją i choć też był zaskoczony ich szybkością, to przede wszystkim cieszył się z faktu iż będzie mógł jeszcze wrócić do łóżka. Równo po godzinie i czterdziestu minutach obie strony parafowały treść umowy i Adam raz jeszcze zmuszony był przeżyć uścisk dłoni dyrektora Karkowskiego. Kiedy zbierał się już do wyjścia, Niemiec podszedł do niego i niezywkle cichym jak na niego głosem spytał: "Herr Malysz, czy możemy chwilę porozmawiać w cztery oczy?" "Jasne, tutaj?". "Jeżeli to jest możliwe, to tak" - szepnął raz jeszcze Karkowski i uśmiechnął się. Adam poprosił więc Szaranowicza, żeby zostawił ich na chwile samych, a dyrektor skinął na drugiego Niemca, który także szybko wyszedł (a przez bite dwie godziny nie odezwał się ani słowem). "Słucham Pana" - Małysz znowu usiadł przy stoliku. "Herr Małysz - Karnkowski przerwał nabierając powietrza - mam do Pana osobistą prośbę. Może wydać się Panu dziwna, ale jest to dla mnie dosyć istotna sprawa z powodów, których nie mogę Panu wyjawić. W przyszłym tygodniu będzie Pan trenować ze swoją kadrą w Ramsau,będzie tam też kadra rosyjskich skoczków. Jest tam taki jeden, młody Iljuszyn. No i wie Pan, jakby to powiedzieć...no, zależy mi na jego kontuzji. Jakieś przypadkowe wypięcie narty, kopnięcie, zachwianie równowagi, nawet zwykły, bolesny krwiak. Byleby nie był w stanie wystartować w następnych dwóch, trzech konkursach. Zresztą Pan wie lepiej, co by tu można zrobić. Zgodziłby się Pan, Herr Małysz?" Herr Małysz patrzył teraz na dyrektora,tak jakby został przez niego opluty. Twarz mu nabrzmiała,usta zacisnął prawie do krwi, a jego wzrok ciskał gromy w kierunku Niemca. Po chwili eksplodował. "Zwariował Pan? Odbiło Panu kompletnie? Pan wiec o co wogóle mnie prosi? Żebym wyeliminował innego zawodnika? Sprzeniewierzył się zasadom, równej walce? Totalnie Pana popierdoliło w tym Reichu? Chciał mnie Pan kupić, żebym został Pana żołnierzem. Czy Pan...". "DOOŚĆ!!! - głos Karkowskiego znów był tubalny,ale teraz brzmiał zdecydowanie nieprzyjemnie. Herr Małysz, zanim do końca zmiesza mnie Pan z błotem, proponuje aby zapoznał się Pan z tymi dokumentami". W jego ręku pojawiła się szara koperta, którą nastepnie z namaszczeniem wręczył wściekłemu i zaskoczonemu skoczkowi. Sam zaś wygodnie usadowił się na kanapie naprzeciw. Małysz szybkim ruchem rozerwał kopertę i wyjął z niej brązową teczkę. Otworzył ją i jego wzrok padł na pierwsze linijki gęsto zapisanego dokumentu. Jego wzrok zdołał jednak prześledzić zaledwie kilka wersów. Adam westchnął i ciężko opadł na krzesło, teczka wysunęła mu się z ręki i spadła na podłogę. W jego oczach pojawiły się łzy. Karnkowski przyglądał się temu z ironicznym uśmiechem, po czym - znowu spokojnym głosem - powiedział: "Herr Małysz, myślę że sprawa jest dla Pana jasna. Albo pomoże nam Pan w wyeliminowaniu Ilijuszyna z nastepnego konkursu, albo my wyeliminujemy Pana ze świata sportu. Raz na zawsze. To zaledwie część interesujacej lektury, którą mamy dla Pana. Jeżeli dojdziemy do porozumienia, stanie się ona wyłącznie Pana lekturą; jeżeli nie - za miesiąc zapozna się z nią cała sportowa Europa. To co? Dogadamy się?". Odpowiedzią na jego pytanie była jednak głęboka cisza.
* * * * * * *
"Na miły Bóg...życie nie tylko po to jest by brać..."- Stanisław Soyka cicho nucił refren jednego ze swoich utworów, rozpostarty na miękkiej kanapie w swojej pancernej limuzynie. Szary Mercedes S500 z nim, kierowcą i ochroniarzem pruł dwupasmową drogą w kierunku Cieszyna. Nie zamierzał jednak dotrzeć do tego miasta. celem jego podróży była niewielka miejscowość Kobiór,a właściwie oddalony od niej Pałacyk Myśliwski Promnice będący od kilku lat luksusowym hotelem. Położony w środku puszczy, nad jeziorem był idelanym miejscem na spotkanie, które zamierzał dziś odbyć. Zreszta jeździł tam zawsze, gdy chciał omówić istotne dla niego sprawy - z jednej strony hotel położony był blisko głównej trasy tranzytowej, z drugiej - jedyny dojazd wiódł wąską asfaltową drogą, łatwą do monitorowania przez ochronę Soyki. Bez jego zgody nikt niepowołany nie mógł się tam dostać. Piosenkarz (choć ostatnio jego profesją był głównie biznes), przestał śpiewać pod nosem i zwrócił się do kierowcy: "Kiedy będziemy na miejscu?". " Myślę,że w ciągu pietnastu minut, proszę Pana, pogoda nam dzisiaj sprzyja"-odpowiedział kierowca. Faktycznie,choć poranek był ponury i mglisty, teraz - a zbliżało się południe,niemal całkowicie się wypogodziło, a słońce, mimo jesiennej pory grzało tak mocno,że Właściciel nakazał włączyć klimatyzację. Sam, korzystając z kwadransa czekającej go jeszcze jazdy postanowił się zdrzemnąć. Przymknął swoje małe,świńskie oczka i ponownie zaczął nucić swoje piosenki. To zawsze wprawiało go w dobry nastrój.
"Proszę Pana, dojeżdżamy" - Soyka poczuł na swoim ramieniu dłoń ochroniarza. Przebudził się i spojrzał przez przyciemnianą szybę.Faktycznie, samochód zjechał już z trasy szybkiego ruchy i sunął teraz wolno przez puszczę. Od razu zrobiło się ciemniej, wysokie drzewa utrudniały dostęp promieni słonecznych. Po pięciu minutach jazdy, kierowca zatrzymał się przy szlabanie z ochroną. Na widok szarego Mercedesa, ochroniarz z hotelu wyleciał jak z procy ze swojej budki i prężąc się na baczność podniósł szlaban. Samochód ruszyłi i po chwili majestatycznie zajechał przed główne wejście hotelu. Podobnie jak w przypadku ochrony, drzwi hotelu gwałtownie otworzyły się i pojawił sie na nich tragarz ubrany w elegancki, bordowy garnitur. Dopadł do drzwi samochodu i zamaszystym ruchem otworzył je, pochylając głowę; "Witamy szanownego Pana w naszym hotelu. Ogromnie nam miło,że możemy Pana znowu gościć". Soyka z pewnym trudem wydostał się na zewnątrz, uścisnał dłoń tragarza i wręczył mu 50 złotowy banknot. "Miło znów Cię widzieć,Zygmuncie"- powiedział do niego i ruszył po schodach w kierunku wejścia. Idąc,zauważył kątem oka,że czarna Octavia stała już na hotelowym parkingu. W drzwiach powitał go dyrektor hotelu: "Panie Stanisławie, cieszę się,że znów Pana widzę"- powiedział i uścisnął tłustą i spoconą dłoń Soyki. "Ja również się cieszę Panie dyektorze, ale do rzeczy. Jak widzę, Pan Kwiatkowski już przyjechał"- Soyka nie chciał nadmiernie tracić czasu na oficjalne powitania. "Tak jest, Panie Stanisławie. Oczekuje na Pana w pokoju gościnnym pańskiego apartamentu". "Doskonale"-mruknął biznesmen, po czym dodał: "Niech Pan przygotuje dla nas obiad na godzinę 16, muszę teraz dokończyć moje interesy". I ruszył po schodach w kierunku swojego apartamentu.
* * * * * * *
"Idiota!" - najpierw rozległ się piskliwy głos,a chwilę potem damska dłoń uderzyła w twarz Karkowskiego - "Może trzeba było go jeszcze bardziej nastraszyć,co? Od razu powiedzieć mu,że zgwałcisz jego córkę,albo odrąbiesz głowę jego żonie!" Karkwoski milczał zmieszany i powoli rozpinał koszulę by zdjąć opasającą go aparaturę podsłuchową. "Nie mogłeś tego załatwić w bardziej kulturalny sposób, spróbować się dogadać bez wrzeszczenia na niego na pierwszym spotkaniu?" - kobiecy głos dalej piszczał. "A co miałem zrobić? Powiedzieć mu >Panie Małysz, mamy tu coś na Pana, niech się Pan zgodzi,ale jak się Pan nie zgodzi,to oczywiście nie ma sprawy,spróbuję u kogoś innego??>Pani dyrektor,nie było innego sposobu" - Franz mocował się przez chwilę z słuchawką w uchu, ale dzięki temu starannie unikał patrzenia w jej oczy. "Nie było innego sposobu? Kretynie, były dziesiątki innych sposobów,ale jesteś za głupi,żeby o nich pomyśleć! Najlepiej najpierw kopać kogoś po twarzy,a dopiero potem pytać! W tym akurat jesteś cholernie dobry! Spierdoliłeś wszystko, trzeba coś teraz wymyśleć" - pani dyrektor przestała już piszczeć,ale nie oznaczało to bynajmniej,że się uspokoiła. Erika Pytz - oficjalnie właściciel i prezes koncernu chemicznego Zement starała się usilnie wymyśleć jakieś rozwiązanie. W końcu stwierdziła: "Nie mamy innego wyjścia, musimy pojechać do niego do domu. Porozmawiamy z nim na spokojnie i spróbujemy wyjaśnić o co nam chodzi. I to ja teraz będę mówić". Po chwili namysłu dodała jednak: "No,ale jeżeli się nie zgodzi,albo nie daj Bóg będzie chciał zawiadomić policję, będziesz sie musiał jednak wykazać, Franz". Karnkowski wreszcie popatrzył na nią, uśmiechnął się, po czym odwrócił w stronę drugiego Niemca, siedzącego teraz za kierownicą i syknął: "Jedź pod dom Małysza. Tylko nie zatrzymaj mu się w bramie,jak ostatnio..."

Salonka Volkswagen Transporter z piskiem opon ruszyła z hotelowego parkingu.

Brak komentarzy: